Strony
▼
środa, 5 sierpnia 2015
Gramy w grę
Inicjatywa była w całości po stronie chłopaków z III gimnazjum. Na ich pytanie, jaka to może być gra, odpowiedziałam: "Żeby działała".
Nad tym zadaniem pracowali kilka miesięcy. Kilka razy przyszli z konkretnymi pytaniami, nie marudzili, nie wymawiali się - a przecież mogli - egzaminami, olimpiadą, rekrutacją. Powoli, rzetelnie doprowadzali do finału swój pomysł.
Kiedy dowiedziałam się, że gra powstanie na bazie książek z serii "Metro", niezwykle się ucieszyłam, bo lubię postapokaliptyczne klimaty. Byłam niezmiernie ciekawa efektu. Gdy dali mi znać, że już prawie kończą, zaproponowałam, by przetestować grę - miał to być sprawdzian całej ich pracy, bo tak właściwie dopiero rozgrywka mogła zweryfikować ewentualne błędy twórców.
Dzień premiery
Okazało się, że z różnych przyczyn uczniów gimnazjum nie będzie w szkole, dlatego też niejako z przypadku do rozegrania gry zgłosiła się cała piąta klasa. Po potwierdzeniu, że wszyscy będą mogli grać, nie odstępowali mnie przez kilka minut na krok, przesuwając się tłumnie z wyczekiwaniem w oczach. Byli gotowi nawet uciec z próby przedstawienia, by już zagrać.
Wybór tej klasy okazał się strzałem w dziesiątkę! Nie tylko rewelacyjnie poradzili sobie z rozgrywką, ale również całkowicie się w niej zapamiętali, nie zwracając uwagi na nic: nauczyciela, dzwonki, czy upływ czasu. Przy stole nieprzerwanie przez trzy godziny trwała zażarta dyskusja, licytowanie się i obmyślanie strategii. Jednym pionkiem zarządzało czasem nawet czworo uczniów, ale nie przeszkadzało to im zachować zasady kultury. Nie obrażali się na siebie, a coraz bardziej wciągali w świat gry.
W ten sposób niejako pośrednio zapoznali się ze światem przedstawionym w powieściach "Metro". Ciekawiło ich wszystko: wagony, farma grzybów, czy trumna z zabalsamowanym Leninem. Pomiędzy rzutem, kupnem, przesuwaniem pionków pytali o życie w tunelach metra, a gimnazjaliści niestrudzenie opowiadali. W ten sposób stworzył się wspaniały nastrój, nazwy na planszy nabrały sensu, a ich odpowiedniki rosyjskie pozwoliły poczuć się uczniom jak bohaterom powieści Dmitrija Głuchowskiego.
Poza formalną inspiracją do gry, którą niewątpliwie była planszówka Monopoly, chłopcy wymyślili wszystko: treść na kartach do gry, wagoniki zamiast domków, nowe przystanki na planszy zgodne z treścią książek, nazwy stacji oraz dokumenty własności, którymi były... bilety na metro! Niektóre nazwy pisane były cyrylicą, niektóre fonetycznie po rosyjsku.
Kilka z zasad:
- jeśli ktoś nie chciał kupić danej parceli, a była jego kolejka, to można było ją licytować (bardzo emocjonujący etap gry),
- jeśli stanęło się na czyjejś parceli, a właściciel się nie upomniał, to szansa na odebranie opłaty przepadała wraz z rzuceniem kośćmi przez następnego w kolejce gracza,
- dublet uprawniał do ponownego rzutu, niestety dwukrotne wyrzucenie dubletu kończyło się odsiadką w więzieniu,
- za okrążenie planszy dostawało się premię (walutą były naboje do kałasznikowa)
Piątoklasiści obiecali zaopiekować się grą. Rozgrywka nie została zakończona, ale udokumentowane zostało, która drużyna miała ile naboi oraz parceli, czy wagoników. Ustalono, że gra toczyć się będzie dalej w wybrany dzień we wrześniu :) Michała i Olka - twórców gry - już nie będzie w gimnazjum, ale może znajdą czas, by znów zarządzać bankiem i pomiędzy ruchami na planszy opowiedzieć kilka anegdotek zapamiętanych z książki. Kto wie, może uczniowie piątej klasy zaskoczą autorów planszówki i we wrześniu sami pochwalą się znajomością książek "Metro"? :)
WIĘCEJ ZDJĘĆ? KLIKNIJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz