Strony

środa, 31 stycznia 2018

Drabiną torowiska krok w krok za Wokulskim

Czasami nie można tego kontrolować. Swobodnego strumienia paraleli. Można stać przed uczniami tysiąc razy i mówić, zdawałoby się, o tym samym, a mimo tego nieustannie wytyczać w obszarze skojarzeń nieprzewidywalne drogi połączeń.

Oczywiście, można przewidzieć przyczynę takiego zbiegu okoliczności. Zaczyna się od pierwszego kroku. Zdarza się, że tego, co mam powiedzieć, nie zaczynam od zwyczajowych treści. Nie wiedzieć czemu włączam w ciąg wystąpienia slajd z fragmentem wiersza, który porusza mnie od kilkunastu lat:
Robert Frost „The Road Not Taken” (fragment) 
Gdy stanąłem w lesie na rozstaju dróg,
Podążyłem tą mniej uczęszczaną,
I wiedziałem, że to znaczy już,
Że jest inaczej.
Mówię maturzystom, że warto być przygotowanym i mieć w zanadrzu zawsze takie teksty kultury, które można, bez narażenia się na zarzut nadinterpretacji, połączyć motywem lub innym elementem intertekstualnym z tekstem bazowym. Zacytowany wyżej fragment wiersza Frosta jest niezwykle pojemny interpretacyjnie.

Wspominając o tym wierszu uczniom, mam w pamięci również sposób wykorzystania go w filmie. Czuję się jak Keating objaśniający możliwości osobom znajdującym się na początku swej świadomej drogi. Czy oni czują się jak młodzi uczniowie Akademii Weltona? Mam nadzieję, że nie.

Mówiąc innym o odczuciach względem wiersza Frosta, można się prawdziwie zapamiętać. Las rozrasta się w mojej wyobraźni do przestrzeni bezkresnej i bezczasowej. W jednej chwili widzę społeczeństwo ściśnięte jak pnie drzew. Każdy pień, to zasada, a pomiędzy nimi ciężko się przecisnąć. Szorstcy ludzie o szorstkiej korze. Można wybrać łatwą drogę przez las, uczęszczaną. Podróż zdaje się wygodna, mimo że nic sama w sobie nie zmienia. Co innego druga droga, na której dostrzec można kilka czyichś śladów, może żadnych. Podmiot liryczny wskazuje jednak, że sama decyzja wyboru drogi trudniejszej zmienia osobę. "Już", "inaczej", czasownik "wiedziałem" - w dwóch wersach powtarzana jest inna, niż znana powszechnie, definicja oryginalności, nonkonformizmu i gotowości do zmiany. Nie liczy się dojście, a podjęcie decyzji.

Tym samym przechodzę płynnie do właściwego polecenia maturalnej rozprawki problemowej.

Czy w życiu lepiej podążać utartą ścieżką, czy też na przekór innym poszukiwać własnej drogi? Rozważ problem i uzasadnij swoje stanowisko, odwołując się do podanego fragmentu Lalki, całego utworu Bolesława Prusa oraz innego tekstu kultury. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 słów.
"W początkach roku 1861 Stach podziękował Hopferowi za miejsce. Zamieszkał u mnie (w tym pokoiku z zakratowanym oknem i zielonymi firankami), rzucił handel, a natomiast począł chodzić na akademickie wykłady jako wolny słuchacz.
Dziwne było jego pożegnanie ze sklepem; pamiętam to, bo sam po niego przyszedłem. Hopfera ucałował, a następnie zeszedł do piwnicy uściskać Machalskiego, gdzie zatrzymał się kilka minut. Siedząc na krześle w jadalnym pokoju słyszałem jakiś hałas, śmiechy chłopców i gości, alem nie podejrzywał figla.
Naraz (otwór prowadzący do lochu był w tej samej izbie) widzę, że z piwnicy wydobywa się para czerwonych rąk. Ręce te opierają się o podłogę i tuż za nimi ukazuje się głowa Stacha raz i drugi. Goście i chłopcy w śmiech.
— Aha — zawołał jeden stołownik — widzisz, jak trudno bez schodów wyjść z piwnicy? A tobie zachciewa się od razu skoczyć ze sklepu do uniwersytetu!… Wyjdźże, kiedyś taki mądry…
Stach z głębi znowu wysunął ręce, znowu chwycił się za krawędź otworu i wydźwignął się do połowy ciała. Myślałem, że mu krew tryśnie z policzków.
— Jak on się wydobywa… Pysznie się wydobywa!… — zawołał drugi stołownik.
Stach zaczepił nogą o podłogę i po chwili był już w pokoju. Nie rozgniewał się, ale też nie podał ręki żadnemu koledze, tylko zabrał swój tłomoczek i szedł ku drzwiom.
— Cóż to, nie żegnasz się z gośćmi, panie doktór!… — wołali za nim stołownicy Hopfera.
Szliśmy przez ulicę nie mówiąc do siebie. Stach przygryzał wargi, a mnie już wówczas przyszło na myśl, że to wydobywanie się z piwnicy jest symbolem jego życia, które upłynęło na wydzieraniu się ze sklepu Hopfera w szerszy świat."
Wydzieranie się. Przedzieranie się. Wydobywanie się. Czy uczniowie połączą losy Wokulskiego z metaforyczną sceną wydobywania się z piwnicy? Wyznaczenie sobie nowego celu nie oznacza, że bohater go osiągnął. Przekroczył granice znanych mu standardów ekonomicznych, włączając arystokrację w działania biznesowe na dużą skalę, nawiązując ponadnarodowe spółki, nie bojąc się podejmować odważnych decyzji ze szmuglem, przemytem i eksportem włącznie. Suzin jawi mi się jako sprytny przedsiębiorca działający na granicy prawa, a czasem samemu to prawo wyznaczający, mimo to Wokulski odważnie zawiązuje z nim spółkę. Broń, tekstylia, dom handlowy, a nawet manipulowanie aukcjami, wykupywanie długów. Kimże byłby, gdyby nie to "wydobywanie"? Czy na wzór starego Mincla pociągałby za sznurek starego pajaca? Czy nakręcałby z Rzeckim zabawki, kryjąc się samotnie w mroku świata, do którego duszą nie przynależał?

Zdecydował się wejść na nieuczęszczaną ścieżkę i nie zrezygnował z marzenia o lataniu. Wspierał Ochockiego, a swe zamiłowanie do metodycznego badania przestrzeni - do czego uciekał w każdej wolnej chwili jak od rubasznych żartów subiektów, albo potem z Suzinem i może młodym Henrykiem Szlangbaumem w młodzieńczych latach idealistycznych marzeń, do tych samych, które pozwoliły mu na zachowanie równowagi psychicznej na Syberii, gdy odmarzały mu dłonie i tężał wzrok - bronił swych wynalazków i planów urbanistycznych do końca. Możliwe, że to właśnie drwiący ton w rozmowie Izabeli ze Starskim na temat jego "blaszki" zmusił go, by wysiąść z pociągu? Czy przeszedł tę ścieżkę i dołączył do zespołu wynalazców prowadzonych przez Geista?

Kogo Wokulski wypatrzył pomiędzy drzewami? Czy, gdy tak wędrował, wysoko unosząc kolana i rozgarniając ramionami trawy, wydawało mu się, że przedziera się przez las odwróconych do niego plecami ludzi? Jeśli korpusy tych ludzi postrzegał podobnie jak ja w chwili, w której przedstawiałam uczniom swoje skojarzenia, czyli jako wydrążone skorupy zupełnie takie, jak w wierszu T.S.Eliota, to pytam sama siebie, po co się tak starał?


W swej mini misji cywilizacyjnej, inaczej niż Kurtz, zachowywał dystans, odczuwał nawet odrazę, ale nie poniżał, nie upodlał, Wokulski wypatrzył pomiędzy pustymi drzewami tych, którym można pomóc wyrwać się ze zdziczenia nadwiślańskich slumsów. Węgiełek zdobył sławę kamieniarza. Maria nauczyła się szyć i nie powróciła już nigdy na Powiśle. A inni, obdarzani przez niego zaufaniem? Stawska nabrała wiary w siebie. Rzecki maił poczucie, że nadal gdzieś przynależy, choć przynajmniej połową swej świadomości został na polu bitwy z Katzem. Wokulski przedzierał się i zabierał ze sobą innych i choć obciążało go to, hamowało, to w jakiś sposób pozwalało mu, chwiejącemu się pod ciężarem, stawiać stopy w miejscach dotąd nigdy nie tkniętych ludzkim działaniem.

Ta droga prowadzi do pytania, czy to dlatego, że celem była Izabela? Czy ona poruszała jego krokami? Czy to dla niej się starał, czy może z własnej potrzeby niezgadzania się na powielanie schematów? Nie wierzył w upór własnego ojca. Śmieszyło go zacietrzewienie staruszka w jego walce o odzyskanie tytułu. Jeśli uznać decyzje Wokulskiego za podobny przejaw uporu mężczyzny wyrażającego niezgodę na schematy i stereotypy - a przecież losami takich właśnie bohaterów fascynował się w młodości, czytając utwory romantyków - zupełnie odmienną interpretację jego losów uzyskuję, gdy zestawię jego poczynania z pojawiającymi się w "Lalce" metaforami.
Na długiej liście przygnębiających metafor formułowanych przez bohaterów Lalki znajdziemy ludzi-marionetki, ludzi-mrówki, nawet – pierwotniaki. Rzecki dodaje do niej ludzi-liście: „Ludzie są jak liście, którymi wiatr ciska; gdy rzuci je na trawnik, leżą na trawniku, a gdy rzuci w błoto – leżą w błocie…”. [Stanisław Falkowski, Paweł Stępień, Ciężkie norwidy czyli subiektywny przewodnik po literaturze polskiej, Warszawa 2009]
Miotający się w zatęchłej, zamkniętej strukturze społeczeństwa mężczyzna niczym się nie różni od młodzieńca, któremu z rąk wysuwa się drabina, pozostawiając go na chwilę, osłupiałego, w dusznej, klaustrofobicznej przestrzeni piwnicy. Jak liść, jak marionetka, jak lalka-zabawka w czyichś rękach, nic nieznacząca mrówka (nie taka przemyślna i utylitarna, jak w wyobrażeniu Wokulskiego o paryskim mrowisku).

Jeśli uczniowie jeszcze nie pogubili się w lesie moich skojarzeń, podążają ze mną teraz inną drogą. Widzę Wokulskiego, który jak lunatyk posuwa się noga za nogą przedzierając się pomiędzy towarowymi wagonami na bocznicy. Torowisko przypomina mi poziomo ułożoną drabinę, po której idąc, nie wspina się, a po prostu sunie ciągle ustawiony w tej samej pozycji. Droga zwęża się i niknie w mroku, sprawiając wrażenie, że iść nią coraz trudniej, coraz ciężej ustawiać stopy obok siebie. Czy Wokulski wspiął się, czy pomimo podejmowanych przez niego działań nie potrafi się wydobyć z miejsca, w które go wtłoczono? Jaką przyszłość widzi Prus dla ludzi twórczych, prekursorów nowych rozwiązań, którym przyjdzie prezentować swe pomysły w lesie ludzi wydrążonych?

Patrzę na twarz Wokulskiego i widzę kolumny zasad tworzone przez tysiąclecia cywilizacji. Zacięte usta z obrazu Beksińskiego to te same usta, z jakimi młody Wokulski wydostał się przez otwór z piwnicy. Te same, kamienne, wyzbyte złudzeń usta wykrzykują zarzuty w mrok, gdy widzę bohatera niemalże czołgającego się gdzieś na odludziu, na torowisku, które dla niego prowadzi donikąd. Stach jest nigdzie i wszędzie - czy to dlatego właśnie tą sceną Prus urywa losy bohatera, każąc czytelnikowi snuć przypuszczenia i próbować nie wierzyć w plotki? Czy w tej chwili ja, czytelnik, staję się jednym z tych żądnych sensacji wydrążonych drzew, małych, nieruchomych, niezdolnych do działania, a karmiących się losami kogoś, kogo w jego odwadze może nigdy się nie doścignie?


Spoglądam na kolumny stereotypów i widzę Wokulskiego jako kreację uzusów i konwenansów przypisanych ludziom jego czasu. Tworzą go lęki innych, marzenia drugich, historie trzecich, jak żywokryst tworzy katedrę w utworze Dukaja i filmie Bagińskiego. Niektóre struktury, jak hybrydy i labirynty, wykluczają się nawzajem, wskazując na brak logiki niektórych zasad, jak na przykład podziałów społecznych, ludzkiej apatii, arogancji, pożądania władzy ukrytej w sercach nawet tych najlepszych, a ujawniających swe demony, gdy się ich tylko skutecznie i na dość długo przyprze do muru szykanami i społeczną presją (jak Szlangbaum).

Wokulski błądzi w labiryncie swych myśli, zachowując dla świata pokerową twarz. Izabela widzi w nim bezwzględnego gracza, gdy on miota się pomiędzy możliwościami i pragnieniami. Wie, jak kończą idealiści - słucha szeptu prezesowej Zasławskiej i widzi w jej losach wyrytą dla siebie przez kogoś obcego przynależną mu ścieżkę, którą nakazuje mu się podążać wbrew jego woli. Czy to jest przyczyną kluczenia, podążania na oślep, rzucania się z przesadnym entuzjazmem w różne projekty, by gdzieś w końcu poczuć się "u siebie", na nowo "na miejscu"?
"Błąkając się bez celu, wszedł między dwa sznury zapasowych wagonów. Przez chwilę nie wiedział: dokąd iść? — i nagle doznał halucynacji. Zdawało mu się, że stoi we wnętrzu ogromnej wieży, która zawaliła się nie wydawszy łoskotu. Nie zabiła go, ale otoczyła ze wszystkich stron wałem gruzów, spośród których nie mógł się wydostać. Nie było wyjścia!…"
Zostawiam Wokulskiego w jego nie-wyborze i wracam do uczniów. Tak, czasami zapamiętuję się w tworzeniu obrazów i scen. Wpełzam cichaczem pod warstwę narratora i zaczynam widzieć jego oczami. Potrafię się zatrzymać i rozejrzeć, a zaraz zmuszam do tego uczniów, tych nowoczesnych, multimedialnych, multitaskowych, pędzących powierzchownie przez teksty Proszę ich, by posmakowali wiatru, który rozwiewa włosy Wokulskiego, by poczuli chłód zmroku i przenikliwe zimno torów, o które podtrzymuje się potykający w amoku człowiek. Podkłady kolejowe cuchną towotem w wilgotnym powietrzu. Smar kolejowy spadał tu rok po roku, pociąg za pociągiem.

Jaką drogą podąża Wokulski, a jaką pragnął iść?

Konstruując wniosek, uczniowie muszą odwołać się do stworzonego przez siebie stanowiska, ale również zastanowić się, do czego twórcom tekstów kultury potrzebne jest takie ukazanie jednostki.

Czy literatura pomaga podejmować decyzje?

Czy bohaterowie testują ścieżki za/dla czytelników?

O czym może świadczyć fakt, że motyw jednostki zmagającej się z zasadami, uzusem i ze sobą obecny jest nawet w dziełach starożytnych? Wokulski przegrywa prawie w ten sam sposób, jak Antygona.


1 komentarz:

  1. Bardzo dojrzały, mądry tekst, tylko zbyt dojrzały dla większości uczniów...

    OdpowiedzUsuń