Pierwsza zmiana kierunku - co wziąć na Zielonkę?
Polecenie zabrania na wyjazd kilku baloników nie wypływało w sumie z niczego konkretnego. Poprosiłam, by je wziąć niejako na wszelki wypadek. Czy miałam opracowaną metodę? Nie. Cel? Nie. Po prostu wiedziałam, że mimo wszystko do czegoś się przydadzą. Dni upływały na nadmorskich grach i zabawach, na zmaganiach w Mission Impossible, a ja nadal nie wiedziałam, do czego użyć te balony. Zbywałam setki pytań (że niby "jeszcze nie czas") i czekałam na wyklucie się w mojej podświadomości powiązań (niektórzy nazwaliby to natchnieniem).
Sen o IBE
Najpierw krew mnie zalała, potem dopadły dreszcze, gdy zobaczyłam arkusz diagnostyczny dla piątoklasistów, przygotowany przez IBE (zobacz tutaj), a w nim... list oficjalny! Pomyślałam, że komuś naprawdę zależy na udowodnieniu, że nauczyciele niczego nie uczą. Moi uczniowie jakoś sobie poradzili, mimo to samo polecenie na tyle ich wytrąciło z poczucia pewności, że nawet zdarzało im się zapomnieć o typowych elementach listu, jakimi są zwroty do adresata, czy nawet trójdzielność. Poczułam się oszukana - przecież mam sporządzony plan dydaktyczny na trzy lata. Wykonałam go z dostosowaniem do możliwości klasy i wydaje mi się on być poukładanym logicznie, z rozsądkiem. Przecież list oficjalny jest jedną z najtrudniejszych form - czemu nie mogę go wprowadzać w szóstej klasie, gdy wyćwiczę na 100% list prywatny? Nagle, mimo poczucia przeze mnie nauczycielskiej pewności, ktoś mi podstawia nogę i na podstawie jednego faktu buduje później, obwieszczane wszem i wobec jako miarodajne, wnioski. Pierwsze wieczory na Zielonej Szkole spędziłam, zamartwiając się, co z tym zrobić, jak pomóc uczniom. Ich zawiedzione twarze dały mi dużo do myślenia. Do tego dochodziły pełne rozczarowania "Ale my jeszcze przecież nigdy czegoś takiego nie pisaliśmy!" Nadrabiałam miną i uspokajałam, że to przecież niewiele więcej, niż zwykły list, że przecież pisali obwieszczenia, ogłoszenia, zaproszenia, a tam też trzeba wczuć się w sytuację komunikacyjną i dostosować swój styl do tego, o czym się pisze... Nadrabiałam jednym słowem miną i miałam poczucie, że tak naprawdę tłumaczę się za IBE.
Pojawienie się nazwy
Zielonka zmierzała ku końcowi, a ja nadal nie wiedziałam, co zrobić z tymi balonami. Przeczuwałam, że nie wolno zwlekać, dlatego opowiedziałam wychowawczyni klasy V, co jej uczniowie powinni zrobić na plaży: wziąć uzbierane przez półtora tygodnia butelki plastikowe (jedną na osobę), nasypać weń piachu suchego, naciągnąć balonik na szyjkę, przesypać, zawiązać, drugi balonik nałożyć na pierwszy, potem z uciętego kawałka zrobić zacisk na wiązanie... "Takiego Gniotka mają zrobić, tak?" To wystarczyło - już wiedziałam. Od razu zobaczyłam te jeszcze niepowstałe istoty i pojawiło się widmo sfunkcjonalizowania uczniowskich działań.
Poleciłam, żeby pisakiem wymalować Gniotkom buzie i wykonać na plaży kilka zdjęć. "Czy mają być po kolei?" - pytali uczniowie. "Czy to będzie filmik poklatkowy?", "Czy będziemy pisać opowiadanie?" - i znów musiałam uciekać się do "zobaczycie później", bo szczere mówiąc nie chciałam, żeby to działanie zakończyło się pisaniem opowiadania. Nie wiedziałam jeszcze, czym będzie.
Nie obyło się bez strat. Utopiony został jeden telefon, a osoba, która wcześniej połamała nogę, płakała, że nie może Gniotka fotografować z innymi na plaży, pozwoliłam wiec wszelkim "kontuzjowanym" na wykonanie serii ujęć w domowym zaciszu. Ważne było, by mieć w telefonie przynajmniej 5 zdjęć.
Omawianie testów IBE i błysk
W sumie w przypadku tej diagnozy skupiliśmy się z uczniami na liście oficjalnym. Wszyscy dostrzegli, że nie wyszły ani techniki perswazyjne, ani wyznaczniki listu. Wykonaliśmy kilka ćwiczeń z wcielaniem się w sytuacje oficjalne, a potem dopasowywaliśmy do schematu listu oficjalnego różne polecenia (wzór obok, wykonałam go w "Canva" w 5 minut na bazie darmowych komponentów).
Uczniom bardzo podobało się wczuwanie w różne sytuacje - a to wycinka spróchniałego drzewa, a to potrzeba wymiany kanalizacji, a to brak wody w domu lub informacja z zarządu o upadku firmy, albo petycja do Prezydenta o pozwolenie na wykorzystanie nieużytków w pobliżu szkoły na cele sportowe. Jeszcze chwila, a sami zaczęli wymyślać tematy, tworzyć scenki typu "przychodzi petent do urzędu z listem", gdy nagle padło pytanie: "Proszę pani, a co z tymi zdjęciami Gniotka?" Flesz. Zawirowanie znaczeń. Supełek. Wtedy już wiedziałam i mogłam odpowiedzieć.
Błysk ostatni, czyli jak wiele zasupłać w jednym
W magazynie niewykorzystanych rzeczy miałam zdjęcia Gniotka, konieczność wyćwiczenia listu oficjalnego, usprawnienie wczuwania się uczniów w sytuacje, których wymaga polecenie, świadomy dobór słownictwa, rozpoznanie sytuacji komunikacyjnej, stylizację, językowe mechanizmy perswazyjne. Nie zastanawiając się wiele, podałam, na czym polega zadanie.
TREŚĆ ZADANIA:
Jesteś agentem Gniotka (tego piaskowo-balonowego stworka, którego fotografowałeś nad morzem). Gniotek szuka pracy (przypatrz się swoim zdjęciom i pomyśl, co mógłby robić). Ty - jako agent - pomagasz mu znaleźć pracę.
Napisz list oficjalny do dyrektora Firmy X z propozycją zatrudnienia Gniotka. Skorzystaj ze schematu z lekcji.
- Zarówno Twoje dane, jak i odbiorcy nie muszą być prawdziwe,
- Numerki na poniższym schemacie oznaczają kolejne akapity (w swojej pracy nie numeruj! - rób wcięcia tekstu!!),
- Musisz mieć przynajmniej trzy rozwinięte argumenty (minimum 10 zdań w punkcie 2),
- Twój list może być pisany w blogu, możesz wkleić go jako zdjęcie, skan, pdf... - jak sobie życzysz,
- Pamiętaj o zwrotach do adresata i oficjalnych formułach.
Do postu dołącz zdjęcia Gniotka wykonane nad morzem.
PR: Zastosowanie perswazji, chwytów marketingowych w treści listu.
Właśnie w taki sposób powstają moje pomysły na lekcje.
W kolumnie po lewej stronie znajduje się lista blogów moich (obecnie) szóstoklasistów. Jeśli jest ktoś zainteresowany, to zapraszam do obejrzenia efektów pracy uczniów nad tym zadaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz