JA I SPOŁECZNOŚĆ
W tym roku bardzo często odnoszono się w warsztatach do tematu społeczności. Działania nie ograniczyły się - jak to było poprzednim razem - wyłącznie do szoku kulturowego, czy stereotypów związanych z identyfikacją społeczną ról kobiet i mężczyzn. Tym razem uczniowie na przykładzie fragmentu wypowiedzi Osła, bohatera filmu Shrek oraz filmu “Identity” podejmowali dyskusję, czym są relacje społeczne.
"Maski"
"Ogry są jak cebula"
Nie mogłam się powstrzymać, by nie skojarzyć sobie tego tematu z fragmentem wypowiedzi Makbeta, Achillesa, Rzeckiego, czy z wierszem W. Szymborskiej.
Uczniowie, bardzo wprawnie moderowani przez wolontariuszy, dochodzili do ustaleń w kwestii: "co mi każą-czego ja chcę" oraz "kim jestem wśród ludzi-kim tworzą mnie ludzie". Takie pogłębienie zagadnienia relacji społecznych bardzo zaangażowało uczniów (mimo, że się nie znali, tworzyli prawie 60 osobową grupę, to potrafili kulturalnie dyskutować, pogłębiać temat).
Od tego roku inaczej były również prowadzone prezentacje krajów: było ich zaledwie pięć, ograniczały się do 25 minut i skupiały się głównie na ukazywaniu odmienności kulturowych (również ekonomicznych, ekologicznych, społecznych, towarzyskich) i próbach wyjaśnienia, jakie są źródła tych różnic. Finałem każdej prezentacji było odniesienie do zachowań, relacji, działań wspólnych rodzajowi ludzkiemu - rodzina, wypoczynek, humor, ojczyzna. Czas przeznaczony na prezentację Programu Erasmus+ oraz workshop dot. szoku kulturowego, nie był oderwany od tematyki jak dotychczas, a wskazywał na ważne powody bycia aktywnym społecznie, podejmowania wyzwań, konieczności poznawania świata i uczenia się zwyczajów innych ludzi. Ukazano to na przykładzie Chin - zasady dotyczące jedzenia oraz nauka podstawowych zwrotów. Taka forma przedstawiania odmienności kulturowych miała na celu podkreślenie, że wszyscy należą do zbiorowości "ludzkość", różnice mają swoje źródła w tradycji, kulturze (dlatego wymagają szacunku, bo stanowią podstawę ciągłości kulturowej danego kraju - porównane było do do pamięci świętych drzew z filmu "Avatar"), ale w znaczący sposób nie wpływają na to, co mimo wszystko jest wspólne.
Istotą zrozumienia tego faktu jest jednak otwartość i komunikacja - na tym przede wszystkim skupiły się tegoroczne warsztaty Euroweek.
OTWARTOŚĆ I KOMUNIKACJA
Przede wszystkim warsztaty i losowo dobrane zespoły. Po powrocie wielu rodziców i nauczycieli zawsze pyta, co sprawia, że ci, często na co dzień wycofani, milczący uczniowie, podczas tego wyjazdu są żywiołowi, kreatywni, chętni do działania. Na ich sugestie, że zapewne walczy się o jakąś nagrodę, odpowiadam przeczeniem, co spotyka się z jeszcze większym zdziwieniem z ich strony. Tłumaczę, że za każdym razem są to zespoły inaczej dobrane, wyzwań jest kilka i za każdym razem liczy się o wiele bardziej... zabawa.
W poprzednich latach więcej było gier ruchowych, przypominających rozgrzewkę sportową, np, ludzki węzeł, ganiany w kółku, taniec na żądanie, spacery po lesie i parku zdrojowym, wioślarze, głowa-ramiona-kostki (o części z nich pisałam już TUTAJ). W tym roku nie zrezygnowano (na szczęście) z tańców regionalnych - był irlandzki pląs w parach oraz nauka salsy - jednak szczególną uwagę skupiono na... ciele. Tak zaprojektowano aktywności, by uczestnik musiał włączyć się w jego realizację całym ciałem. Wytwarzało to niesamowite emocje, sprzyjało zaangażowaniu i w końcu, obserwując z boku to, czego uczą się moi uczniowie, pojęłam, że to jest właśnie najlepsza seria warsztatów dot. KOMPETENCJI MIĘKKICH.
Wydawało się na początku, że jest to prosta zabawa. Najważniejszym elementem był sekret - wolontariusze nie zdradzali, co miało być finałem zadania, dlatego też grupy (losowo dobrane) skupiały się na wykonaniu etapów pośrednich. Do liter alfabetu należało dopasować słowa lub skojarzenia, następnym zadaniem było wymyślenie z tych słów historyjki. Na końcu należało tę historyjkę pokazać - jedna osoba była narratorem, a reszta aktorami. W szkole takie zadanie jest jak najbardziej do wykorzystania, szczególnie w celach integracyjnych - można użyć również kości Story Cubes, losowania słów z kapelusza itp.
STOCK MARKET
Losowo dobrane zespoły musiały sobie poradzić w handlu wymiennym. Celem było dokonanie zakupu “specjalnego produktu”, który miał przysłużyć się do budowy papierowego mostu. Należało zdobyć kartki i artykuły biurowe, przy pomocy których następnie budowano taki most, by udźwignął on obciążenie. Uczniowie ćwiczyli kreatywność, otwartość, umiejętność współpracy. Ważną umiejętnością było również negocjowanie - trzeba było zadecydować, co i za ile wymienić oraz zdobyć się na odwagę, by np. sprzedać.... swoje włosy, sznurówki, skarpetki :) Ponad to zespół musiał zaprojektować most, obmyślić technicznie, jak go wzmocnić na tyle, by utrzymał obciążenie.
WYNALAZKI
Kolejne zajęcia dotyczyły sztuki tworzenia wynalazków (jap. “Chindōgu 珍道具”) - od pomysłu, do wcielania ich w życie, poprzez komplementarność elementów i współpracę, na przedstawianiu pomysłu kończąc (metoda “startup”). W tym roku nie było już konferencji prasowej. Skupiono się na zareklamowaniu swojego wynalazku oraz wykorzystaniu przy jego projektowaniu kryteriów użyteczności społecznej i zasad ekologii (szczególnie 3 x R). Ważne było również, by poprawnie zrozumieć słowo "użyteczność" - w odróżnieniu od ułatwiania sobie życia.
AMAZING RACE
Niby zwykłe podchody, a również ćwiczono zarówno współpracę, jak i otwartość. Ponieważ wszyscy się wygłupiali, a celem był czas, mało ważny stał się wstyd, skrępowanie, niechęć do pracy w zespole. W ten sposób ćwiczone było przede wszystkim zaufanie do drugiego człowieka, współdziałanie i okazywanie innym szacunku.
MISSION IMPOSSIBLE
Kolejne z zadań, które przełamywały skrępowanie, nastawione były na ćwiczenie postawy otwartości i czerpania radości ze wspólnego działania. Do zadań przydzielał lider losowo wybrany spośród wszystkich uczniów. Musiał zadbać o rozłożenie liczebności grup, wybrać własną metodę doboru zespołów, pilnować, by wszyscy pracowali. W tym zadaniu nie liczyło się zupełnie skrępowanie: przebrać się, zagrać jakąś postać, odczytać przemówienie, udawać osobę z teledysku, wykazać się kreatywnością w przygotowaniu niespodzianki, udekorować salę - w czym problem, jeśli robi się to z ludźmi cieszącymi się z samego faktu realizowania tego zadania? Co ważne, obserwując uczniów (gimnazjalistów, którzy w tym zespole znali się dopiero od 3 dni!) zauważyłam, że wcale nie zwracają się po pomoc czy poradę do wolontariuszy czy nauczycieli/opiekunów (jak można by zakładać), a pytają siebie nawzajem, czerpią ze swoich doświadczeń.
PORTRETY
Jeno z zadań finałowych, kształtujące przede wszystkim postawę szacunku dla drugiej osoby. Poprzednie działania (np. przy poznawaniu "Poznaj moje kłamstwo", polegające na wyszukiwaniu sentencji, która nie odnosiła się do danej osoby, czy ćwiczące zaufanie i kulturę bycia "Co o mnie wiesz?" - pisanie opinii o innych na kartkach przywieszonych do ich pleców) nastawione były głownie na integrację, to zaś miało sprawdzić, jak uczniowie wcielają postawę szacunku i akceptacji w życie. Portretu nie tworzyła jedna osoba - zmieniano się co chwilę, w rzeczywistości więc jeden rysunek wykonywało 7 lub więcej osób. Ważne było, by portret nie był krzywdzący, więc nie mogła być to ani karykatura, ani coś niestarannego. O dziwo, były osoby, które miały trudności z uczciwym wykonaniem tego ćwiczenia. Portrety zostały dołączone do pożegnalnych certyfikatów.
SECRET FRIEND
Zadanie na pożegnanie - dwa dni wcześniej wszyscy uczestnicy losowali nazwisko. Należało kupić tej osobie drobny prezent (coś słodkiego na przykład), co będzie wręczone przy spotkaniu pożegnalnym. Pośrednio zadanie to miało na celu wzmocnienie więzi wśród członków zespołu - żeby coś trafionego kupić, trzeba było dowiedzieć się, kim jest człowiek, którego nazwisko się wylosowało. Miało to też wymiar społeczny - każdy poczuł się ważny, nagrodzony.
CO Z TYM ANGIELSKIM?
Fakt, że całe zajęcia prowadzone były po angielsku jakoś tym razem został zepchnięty na plan dalszy. Owszem, każdy rozmawiał w tym języku, ale nie było z tego powodu jakiegoś spięcia i stresu. Rozluźnieniu atmosfery nie służyły wcale ani konwersacje, ani autoprezentacja, ani wystąpienia ewaluacyjne, ale właśnie opisane powyżej zadania zespołowe. Komunikacja w obcym języku pojawiała się naturalnie, każdy mówił jak gdyby nigdy nic, tym samym objawiając nagle zdolności interpersonalne - bo ważne było nie to, żeby powiedzieć, a by się porozumieć.
WYCIECZKA INACZEJ
Zadanie na pożegnanie - dwa dni wcześniej wszyscy uczestnicy losowali nazwisko. Należało kupić tej osobie drobny prezent (coś słodkiego na przykład), co będzie wręczone przy spotkaniu pożegnalnym. Pośrednio zadanie to miało na celu wzmocnienie więzi wśród członków zespołu - żeby coś trafionego kupić, trzeba było dowiedzieć się, kim jest człowiek, którego nazwisko się wylosowało. Miało to też wymiar społeczny - każdy poczuł się ważny, nagrodzony.
CO Z TYM ANGIELSKIM?
Fakt, że całe zajęcia prowadzone były po angielsku jakoś tym razem został zepchnięty na plan dalszy. Owszem, każdy rozmawiał w tym języku, ale nie było z tego powodu jakiegoś spięcia i stresu. Rozluźnieniu atmosfery nie służyły wcale ani konwersacje, ani autoprezentacja, ani wystąpienia ewaluacyjne, ale właśnie opisane powyżej zadania zespołowe. Komunikacja w obcym języku pojawiała się naturalnie, każdy mówił jak gdyby nigdy nic, tym samym objawiając nagle zdolności interpersonalne - bo ważne było nie to, żeby powiedzieć, a by się porozumieć.
WYCIECZKA INACZEJ
Wolontariusze - a żaden z nich nie był Polakiem - pokazywali uroki naszego kraju w taki sposób, z jakim nie spotkałam się dotąd w wykonaniu żadnego przewodnika. Niby zwykłe zwiedzanie małego miasteczka Bystrzycy Kłodzkiej - tam oglądaliśmy zbiory w Muzeum Filumenistycznym, później podziwialiśmy rynek oraz widok z Bramy Wodnej - a okazuje się, że istotny jest detal, drobiazg, wyjątkowość miejsca, atmosfera spędzania tam czasu razem. Pręgierz posłużył do udawanej demonstracji kar wymierzanych w średniowieczu, nietypowe zapalniczki i zapałki stały się inspiracją do rozmowy o historii, widok z wieży - jak by tu zorganizować parkour, podchody z pytaniami o sekrety miejsc lub grę miejską w przyszłym roku. Polanica Zdrój ze swym parkiem zdrojowym dała możliwość zatrzymania się, podziwiania zaangażowania ludzi, którzy od ponad stu lat dbają o to miejsce. To, co uczniom wydawało się zwykłe, po obserwowaniu zachwytu tym ze strony wolontariuszy, nagle stawało się jakieś bliskie, własne, niepowtarzane. Zdawało się, że celem prowadzących jest uświadomić uczniów prawdziwość powiedzenia: "Cudze chwalicie, swego nie znacie."
NAUCZYCIEL, CZY MODERATOR?
Myślę sobie, że zaangażowanie w działanie grupowe jest silnie związane z emocjami, których doświadcza członek grupy. Gdy działanie skupione jest na celu (nie na wytwórcach), zapomina (w większości, nie generalizuję) o lękach, blokadach i działa. Uczniowie są różni, nie ma w równym stopniu zaangażowanego zespołu, dlatego zadaniem nauczyciela jest tak obmyślać działanie, by uczeń (ten szczególnie, który tego nie lubi), przestał się skupiać na swoim "nielubieniu", a zachłysnął się niejako tym, co ma zrobić. Do tego potrzeba dwóch rzeczy: nauczyciel musi wyłączyć w sobie syndrom "ja ci powiem, jak to zrobić, bo wiem lepiej i przypilnuję cię w tym, co będziesz robił" oraz założyć, że osiągnie się w wyniku całkiem innych cel, niż się planowało - pozwolić sobie na "flow" na lekcji, a nie fochać i zżymać się na uczniów, ze nie doszli tam, gdzie chciał nauczyciel.
FOLLOW THE LEADER?
Jak to jest z tym prowadzeniem? Były ścisłe zasady: należy się słuchać nawzajem, nie wolno się spóźniać na wyznaczone działania (w innym wypadku rządziło hasło "będzie kara"), należało przestrzegać zasad bezpieczeństwa (w tym również zdrowia). Gdy ktoś bardzo nie chciał czegoś robić, nie musiał - wymagane było tylko zostanie na sali, nie oddalanie się do pokoju (ze sobą nie zostawało się samemu, a nikt nie drwił z niewykonujących ćwiczenia, bo kpiny również były zakazane). Telefony na warsztatach? - nie. Wymagane był skupienie się na kontaktach z drugim człowiekiem in RL (co wcale nie przeszkadzało wymianie danych i późniejszemu dodaniu się na FB - nie to jednak było najważniejsze). Najważniejsze było jednak to, że wykonawcami zasad po pierwszym dniu stali się sami uczestnicy. Dlaczego? Moim zdaniem lider doskonale rozpoznał, jakie zasady odnoszą się do ogólnoludzkich reguł współżycia, uczniowie uznali je za rozsądne i logiczne (bo dobrze zostały wyjaśnione). Nikt nie biegał pomiędzy pokojami i nie zwoływał na zbiórkę - każdy sam pilnował godziny. Nikt po pierwszym dniu nie pytał już o hasło do WiFi, bo zabawniejsze były zadania drużynowe. Lider był tylko pierwszym krokiem - po chwili już sami uczniowie wyznaczali ścieżkę.
Graphic via @sylviaduckworth and @gcouros
WIĘCEJ TUTAJ: http://ow.ly/M5Kfd
Myślę sobie, że zaangażowanie w działanie grupowe jest silnie związane z emocjami, których doświadcza członek grupy. Gdy działanie skupione jest na celu (nie na wytwórcach), zapomina (w większości, nie generalizuję) o lękach, blokadach i działa. Uczniowie są różni, nie ma w równym stopniu zaangażowanego zespołu, dlatego zadaniem nauczyciela jest tak obmyślać działanie, by uczeń (ten szczególnie, który tego nie lubi), przestał się skupiać na swoim "nielubieniu", a zachłysnął się niejako tym, co ma zrobić. Do tego potrzeba dwóch rzeczy: nauczyciel musi wyłączyć w sobie syndrom "ja ci powiem, jak to zrobić, bo wiem lepiej i przypilnuję cię w tym, co będziesz robił" oraz założyć, że osiągnie się w wyniku całkiem innych cel, niż się planowało - pozwolić sobie na "flow" na lekcji, a nie fochać i zżymać się na uczniów, ze nie doszli tam, gdzie chciał nauczyciel.
FOLLOW THE LEADER?
Jak to jest z tym prowadzeniem? Były ścisłe zasady: należy się słuchać nawzajem, nie wolno się spóźniać na wyznaczone działania (w innym wypadku rządziło hasło "będzie kara"), należało przestrzegać zasad bezpieczeństwa (w tym również zdrowia). Gdy ktoś bardzo nie chciał czegoś robić, nie musiał - wymagane było tylko zostanie na sali, nie oddalanie się do pokoju (ze sobą nie zostawało się samemu, a nikt nie drwił z niewykonujących ćwiczenia, bo kpiny również były zakazane). Telefony na warsztatach? - nie. Wymagane był skupienie się na kontaktach z drugim człowiekiem in RL (co wcale nie przeszkadzało wymianie danych i późniejszemu dodaniu się na FB - nie to jednak było najważniejsze). Najważniejsze było jednak to, że wykonawcami zasad po pierwszym dniu stali się sami uczestnicy. Dlaczego? Moim zdaniem lider doskonale rozpoznał, jakie zasady odnoszą się do ogólnoludzkich reguł współżycia, uczniowie uznali je za rozsądne i logiczne (bo dobrze zostały wyjaśnione). Nikt nie biegał pomiędzy pokojami i nie zwoływał na zbiórkę - każdy sam pilnował godziny. Nikt po pierwszym dniu nie pytał już o hasło do WiFi, bo zabawniejsze były zadania drużynowe. Lider był tylko pierwszym krokiem - po chwili już sami uczniowie wyznaczali ścieżkę.
Graphic via @sylviaduckworth and @gcouros
WIĘCEJ TUTAJ: http://ow.ly/M5Kfd
Więcej zdjęć z Euroweek TUTAJ.
Co bym dodała? Może jakieś elementy gamifikacji (chociaż ciężko by było przy wielokrotnie zmieniających się składach zespołów)...
Czytelniku, masz pomysły na takie aktywności? Podziel się ze mną swoją wiedzą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz