piątek, 23 lipca 2021

Monument niepamięci

Tej instalacji nie da się zrozumieć bez zobaczenia na własne oczy. Monumentalny pomnik, składa się z 2.711 betonowych bloków. To tyle, ile stron w Talmudzie. Można tysiąc razy czytać opisy, oglądać zdjęcia, które w jednej sekundzie przestają znaczyć cokolwiek, gdy się tam jest.

Oddech chwili. Trzeba "przyjąć w siebie", wczytać kilka symbolicznych elementów struktury na raz, co jest niemożliwe do uzyskania bez odczucia miejsca. Czyżby to było zamierzone? Przecież tak jest z każdą "prawdą", której nie sposób zrozumieć, dopóki ona nie przepłynie przez człowieka, dopóki ten w ową prawdę się nie zanurzy. Truizm, ale czyż nie jest tak, że opowiadana przez kogoś jego straszna historia jest jedynie dla słuchacza uproszczoną wersją doznań aż do chwili, gdy i jemu przytrafi się coś podobnego?



Spróbujcie więc choć trochę zatonąć w sensie tego monumentu.


Wyobraźcie sobie plac pełen betonowych bloków. Prostokąty jak sarkofagi, czy jak monolity. Plac jest olbrzymi, a na jego obrzeżach betonowe konstrukcje nie sięgają zwiedzającemu wyżej, niż do łydek, kolan. Kilka kroków w głąb placu i okazuje się, że pomiędzy coraz wyższymi konstrukcjami wyżłobione są przejścia; jakby gęsta siatka przecinających się pod kątem prostym linii, powiększony a jednocześnie zdublowany wzór tego spod stóp, podłoża ułożonego, co zastanawiające, z regularnie, symetrycznie przypasowanych niewielkich kwadracików, kostek. Ścieżki są wąskie, na szerokość ramion jednego człowieka, nie da rady się minąć, trzeba ustępować miejsca nadchodzącemu, wsuwając się w jedną z poprzecznych dróg. Im dalej w głąb placu, tym monolity są wyższe, większe, potężniejsze, a ścieżka już nie jest równa, pofałdowana jest jak wzgórza, jak fale. Takim malutkim jest się tam, wśród tych krzywo stojących granitów.

Sens (może ów sens jest tylko we mnie i każdy odczyta tę konstrukcję inaczej?), a więc sens odurzył mnie, uderzył obuchem. Oto jestem w miejscu osoby stygmatyzowanej, piętnowanej. Niby nic na początku się złego nie dzieje, bo czymże są docinki. Takie "jedząc kebaba, osiedlasz Araba". Ścieżek nikt mi jeszcze nie wytycza tam, na obrzeżu, a mimo to mozolnie mnie coś spycha ku wnętrzu, w którym zieje mrok. Jeszcze mnie widać, jeszcze zachowuję szczątki mej podmiotowości, ale jednocześnie już mnie można "wstawić na beczkę", już jestem "jak gag filmowy". Tam głębiej nie ma już mnie, głowy precyzyjnie uszeregowanego społeczeństwa, jak szczyty monolitów, są powyżej, a ja zanikam, zacieśniam się, zacieniam. Moja droga jest coraz trudniejsza, coraz bardziej pofałdowana, coraz bardziej samotna wśród nieporuszonych, itympodobnych ludzi-skał, a gdy mi trudno nią iść, przystaję i z przerażeniem spoglądam pod nogi. Zdaję sobie sprawę, że tę zagłuszającą mnie sieć zbudowano na innej, na jakiejś podstawie, na jej miniaturze, na literze prawa, zasadach moralności, regułach społecznych, akceptowanych konwenansach. I nie, nie, to nie są zamotane kołtuny, to nie są splątane nici dróg chaosu, emocji, żądzy, nie! - one wszystkie drwią ze mnie swą regularnością, powierzchowną harmonią, opatuleniem w sens i paragrafy, w pokrętną jakąś logikę. Pozostawiono mi widok w każdą stronę, gdzie niknie w oddali taka sama ścieżka donikąd.

Zejście pod ziemię odsłania to, co zadeptane.

W suficie zieją jamy (jak wybrakowane fragmenty po zmarłych, jak wykopane groby, jak ubytki w płaszczyźnie czasu i historii) - prostokątne przestrzenie, które odbijają się w swych cieniach-lustrach wkomponowanych w podłogę. Tam, jak pogrzebane, jarzą się urwane słowa z zapisków świadków. To tak, jakby niektóre z bloków wtopiły się pod spód, poza widoczność ludzi i wyśliznęły się z ich pamięci, uchodząc pod powierzchnię z tego, co naoczne, jak głos zamordowanego w Dachau czy historie rodzin. Zostały wciśnięte pod ziemię, zepchnięte na margines historii, jak coś nieoficjalnego i wstydliwego, o czym nie pamięta się na co dzień, co, jak twierdzi Edelman, nie jest heroiczne jak raporty dowódców i ich meldunki, a właśnie niezauważone, delikatne i ulotne. To nieważne pozostałości prywatnych doznań, które pozostawiono w szepcie nielicznych, w ciszach grobowców, bo "kto wie o chłopcu, którego trzeba było zasypać, bo do piwnicy przedostawał się czad? Kto dzisiaj wie o chłopcu?"

A te monolity? Czy one same się ustawiły? Czy pozwoliły na to? Czy przegapiły moment, w którym można się było zbuntować uniformizacji?

A te zasady, na których opiera się człowieczy byt - czy one są skażone? Czy jest w nich taki zalążek, taki bakcyl dżumy, który co raz spycha część ludzi, by ci ufortyfikowali się przeciwko innym? By tym innym pozostawiali sztucznie wytyczone i ciasne ścieżyny wegetacji? Nie wiem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz