wtorek, 4 lutego 2014

Najważniejsza chęć

Konferencje to czas podsumowań i wniosków. Najwięcej do myślenia dały mi słowa Grażyny Łabeckiej, która stwierdziła, że nigdzie nie nauczyła się tylu rzeczy i w takim tempie, jak podczas kontaktów z Super Belframi RP. 

Moje zdanie jest trochę inne - kontakt z innymi nauczycielami na facebookowej grupie nadał kierunek tym umiejętnościom, które posiadałam, ale nie bardzo wiedziałam, jak wpleść je w proces nauczania (albo wstydziłam się ich, bo uważałam, że jestem edukacyjną dziwaczką, outsiderką). Blogi zakładałam już z uczniami wiele lat wstecz, ale nigdy nie służyły one podparciu działań na lekcji - zawsze były to raczej prace-epizody. Patrząc szczególnie na działania klasy IV, dostrzegam całkiem nowy sposób uczenia właśnie poprzez zazębianie się TIK, pióra, zeszytu, papierowej książki, mediów, rodziny.... Te elementy wcale nie muszą się wykluczać czy izolować w procesie nauczania.



Po pierwsze Marcin Paks - charyzmatyczny człowiek, który samym swoim wejściem na salę przed rozpoczęciem konferencji wprowadził ożywienie. W głosach rozmówców, dotąd szemrzących z cicha i niechętnie w grupkach, odczuć można było nagle pewną zachłanność kontaktu, napięcie, a każde zdanie, często urwane i zastępowane naprędce drugim, kończyło się niezwykłą intonacją, przypominającą chichot, wewnątrzwyrazowe nasycenie ciepłem i otwartością. Zaprezentował wyniki kosmicznego ogromu pracy - gdy próbowałam sobie przeanalizować rozplanowanie dramy w Edmodo, jej koordynację, motywowanie uczniów do pracy, to moja praca dotychczasowa wydała mi się zaledwie cieniem działań tego odważnego człowieka.

Po drugie Lechosław Hojnacki. Może wpłynął na to fakt, że prelegent stał blisko mnie w trakcie prezentowania swoich przemyśleń, ale nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu, gdy ze swadą i lekkością ironizował na temat stereotypów. Obalał je jakby od niechcenia, machnięciem ręki i rozbawieniem w głosie. Ogromnie zainteresowały mnie Web Questy, ale znów pojawiło się to uczucie - by nie dopuścić do przerostu formy nad treścią, by nadać działaniu odpowiednią rangę, nie może być to jednorazowe pobawienie się narzędziem, a zaplanowany proces, którego skomplikowanie wymaga spokojnego przemyślenia, jak wpleść w założenia planu dydaktycznego taką metodę.

Nie ukrywam, że byłam wzruszona, gdy oglądałam dokonania prezentujących się koleżanek - właśnie: prezentujących się, gdyż każda z nich wydawała mi się niecodziennym zjawiskiem, wyjątkiem wśród zalewu rutyny. Wyjaśniony mi kiedyś termin "profesjonalista" (nie mylić z obsesją, czy idealizmem) doskonale pasował do Super Belferek. Nie przypuszczam, żeby którakolwiek z nich załamywała ręce, gdy na przykład, idąc na zastępstwo do jakiejś klasy odkryje, że uczniowie nie mają książek a ona (olaboga!) nie ma przy sobie "książki nauczyciela". Profesjonalista w każdej sytuacji i każdą metodą potrafi nauczyć tego, co wie, a co więcej - generuje swoje sposoby: Katarzyna nagrywa z uczniami instrukcje, Jolanta biega po mieście z dziećmi i tabletami, w wyniku czego tworzy z podopiecznymi piękne collage, Zdzisława inspiruje do radzenia sobie z tym, co się ma, a Marta współtworzy historyjki o filcowych stworkach niby w jednym języku, a w rzeczywistości w trzech.

Zawsze zachęcano mnie: twórz kontrasty. Poprzez to zaintrygujesz ucznia, wytworzysz w naturalny sposób jego ciekawość. To, co pokazały koleżanki, było właśnie takimi niesamowicie elektryzującymi kontrastami, czego efekty słyszałam w sposobie mówienia ich uczniów. Nie było słychać zdenerwowania, a niecierpliwość, jakby chcieli na raz powiedzieć o wszystkim, co towarzyszyło im podczas wykonywania zadań, których byli współtwórcami. Wydawało się, że chcą ukazać całe spektrum wrażeń,energii i radości, których doświadczali, gdy kolejne działania umożliwiały im skonfrontowanie ich zamierzeń z tym, co powstało. Wydawali się zaskoczeni, zadziwieni tym, że im wyszło, że inni słuchają tego i stawiają ich dokonania w centrum. Występujący uczniowie nie czuli się jak dekoracja nauczyciela - to przybyli z nimi nauczyciele stanowili dekorację, obraz jednego z narzędzi, które pomogło w ukształtowaniu pomysłów tych młodych, ciekawych ludzi.


Pszczyna

Bardzo przydatnymi dla mnie okazały się treści, które przekazywał Marcin Zaród "Jak zintegrować technologię z dydaktyką, czyli model SAMR". W jasny sposób zostało wyjaśnione, czym jest innowacyjność w wykorzystaniu TIK na lekcjach. Nie wystarczy użyć komputera, by stworzyć nową jakość. Prowadzący dał mi również rozeznanie, dotyczące granicy, za którą technologii na lekcji jest już za wiele i zajęcia stają się jedynie sztuką dla sztuki i marnowaniem czasu. Sposób funkcjonalizacji narzędzi TIK na lekcji pozwala oprzeć się zarzutowi gadżetomanii, udowadnia istotność wykorzystania aplikacji czy programu i wpływa na odejście od rutyny w codzienności szkolnej.

Konferencje to oczywiście czas inspiracji. "Instrukcja obsługi języka polskiego" potrzebuje współpracowników? - może spróbować pobawić się z moimi rozszerzeńcami? Nasunęła mi się myśl wykonania filmiku na temat stylizacji. Całe dwie lekcje spędziłam z grupą rozszerzeńców oraz z aktorami, by przećwiczyć użycie różnych aplikacji (littlebirdtales, glogster, tagxedo, pic collage comics head lite) i opracować przynajmniej ramowy scenariusz odcinka o stylizacji, na wzór działań prowadzonych przez uczniów Katarzyny Krywult. Z kolei aktorzy, zaciekawieni różnymi konwencjami w filmie oraz animacją poklatkową, przygotowali z grubsza plan sklecenia 10 minutowej "Świtezianki", przygotowywanej na konkurs "Lektury w kadrze".

I oczywiście Kahoot z trzema klasami i kilka spostrzeżeń w praktyce. Po pierwsze - TO strasznie pożera WiFi. Pierwsze dwie klasy musiały pracować w parach, bo gubił się internet, co wzbudzało powszechny śmiech. Z tych testów zapamiętałam tylko nerwowe pukanie w szybkę i "No no nooooo szybciej!", "Nieee nie terazzz!" oraz głośne "Yeahhh!", gdy zespół wysuwał się na prowadzenie. Przy teście z trzecią klasą sterroryzowałam całe piętro, by odłączyli się wszyscy "zbędni", uczeń-spec zablokował możliwość logowania się z danych klas (:P ) i dopiero wtedy szło lepiej, choć i tak dwie osoby wyrzucało, albo długo odświeżało i dawało spóźnioną możliwość oddania głosu. Mimo to ogłuchłam od wrzasków i objawów radości, gdy punkty pojawiały się po każdym zadaniu. Klasy pierwsze walczyły dla zabawy, ale trzecia o najlepsze oceny z wiedzy o lekturze i epoce, więc bitwa była zacięta. Uczniowie odkryli też, że liczy się szybkość kliknięcia odpowiedzi poprawnej, bo system daje też za to więcej punktów. "Czy możemy tak ze wszystkimi lekturami?" - pytanie skomentowałam uśmiechem.

Takie lekcje są potrzebne. Niektórzy powiedzą, że to marnowanie czasu, godzina wyrzucona w błoto. Ja mam zupełnie inne zdanie. Przede wszystkim to oswojenie z technologią, ale i radzenie sobie z sytuacją, kiedy coś się psuje, zawiesza, gdy trzeba cierpliwości, by system znów pozwolił "wskoczyć" do gry. Ponadto uczy się reagować społecznie zarówno na wygraną, jak i przegraną, ale przede wszystkim na utrzymanie zapału do walki. Spośród graczy wszystkich moich klas tylko dwóch wycofało się w połowie - jeden z powodu nieprzeczytania lektury, drugi zirytowany sprzętem. Po trzecie - testy nie były o byle czym. Klasy pierwsze powtarzały okres średniowiecza, a klasa trzecia: PRL i "Folwark zwierzęcy". Równie dobrze mogłabym przepytać przy tablicy wszystkich uczniów, bo - powiedzą niektórzy - po co się rwać tak do tych cyfrowych technik?

Inni twierdzą, że to moda, ozdobnik, który przeszkadza w nauczeniu czegokolwiek ("...tak, tak, bo uczeń powinien być skupiony, cicho siedzieć, milczeć, kuć na pamięć i recytować na zawołanie co najmniej wyryty na blachę podręcznik albo, co ważniejsze, wszystkie podyktowane na lekcji do zeszytu notatki, bo notatki w zeszycie rzecz święta, nauczyciel sam je opracował X lat temu, więc są najmądrzejsze, najnauczycielszcze, najzacniejsze i nie waż się myśleć sam, o uczniu, który zostaniesz wiecznie tłumokiem..."). W odróżnieniu od archaicznych metod - z Kahootem każdy przećwiczył, każdy powtórzył, każdy zapamiętał, gdzie zrobił błąd, bo tam stracił punkty. Czy to nie lepsze, niż skupienie się na maglowaniu jednego ucznia, podczas gdy reszta nudzi się w tym czasie i marnotrawi lekcję?

Czy to nie lepsze, gdy uczeń w praktyce zmierzy się z tym, co wie i umie, sprawdzi, czy potrafi czytać polecenie ze zrozumieniem i ucieszy się z faktu, że jego wiedza o świecie się zmienia, a on nie stoi w miejscu?

Poniżej zdjęcia z "Dnia z Kahootem" :) 





2 komentarze :

  1. Swietny komentarz i refleksje , fajne rzeczy robisz, cieszę soie ze Cię poznałam, szkoda ze nie pogadalam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie jeszcze tysiąc okazji :)

    OdpowiedzUsuń