czwartek, 6 stycznia 2022

Mój "Matrix"

Filmy rozmawiają z widzami. Nie wydaje mi się jednak, że narzucają kierunek patrzenia i dawkują sensy. Mam wrażenie, że poszczególne kadry łączą się niezauważalnie ze znaczeniami i skojarzeniami obecnymi w podświadomości odbiorcy. Film, z uwagi na powyższe, nie jest więc linearną strukturą, poznawaną jako osobna historia, a bardziej odpoznawaniem własnych, przeżytych historii, aktywowanych przez poszczególne, niekoniecznie ułożone w ciągi, sekwencje kadrów.

Kadr z filmu "Matrix Resurrections", dostępny w materiałach dla mediów wytwórni WB.

Jest to film o ciszy. Niobe słyszy ją w Io, w mikrohodowlach roślin, w porozumieniu ludzi z symbiontami, w trwaniu i w niechęci do burzenia małej stabilizacji. Anderson tonie w ciszy świata bez bodźców, wypłaszczony niebieską pigułą Analityka, zamknięty w pętli rutyn codzienności, powtarzanych konfiguracjach wirów ptaków na niebie. Smith zachwyca się panoramą przestrzeni, takiej martwej, takiej dominującej i choć widzi ją zza szyby, stojąc w swym wolnym obszarze samodecydowania, wie, jaka krucha jest granica oddzielająca go od uwięzienia. Bugs w ciszy podgląda echo kodu-reliktu, bezsilna wobec tajemnicy, niezłomna w jej zgłębianiu.

Jest to film o twórcy, który wplata siebie w dzieło. Tyle, ile Andersona jest w jego grze, tyle samo jest Lany Wachowskiej w jej filmie. Neo nie rozpoznaje siebie w lustrach, bo jego wewnętrzne widzenie siebie różni się od tego, co widzą na co dzień ludzie, patrząc na niego. Czy reżyserka dzieli się z widzem swoim doświadczeniem uwięzienia w ciele? Ale czy każdy nie doświadcza takiego rozdzielenia? Mój mózg rozsynchronizował się jakieś 20 lat temu i nie jest kompatybilny z rzeczywistością. Podobnie, jak Neo, mogę nie poznawać siebie w odbiciach witryn sklepowych; zajmuje mi kilka sekund, nim uznam, że odbicie w lustrze, czy podobizna na fotografii, to matryce przynależące do mnie w jakimś niedoświadczanym przeze mnie obszarze nazywanym "realność".

.

Jest to w końcu (a może przede wszystkim) film o silnej kobiecości. Neo istnieje dzięki Trinity. To ona potrafi przejrzeć błyszczącą powłokę matrycy, a w krytycznej chwili utrzymać się w powietrzu. Ona ma sny, a opresyjny mąż z chwili na chwilę przypomina coraz bardziej tekturową, pustą dekorację. I to chamstwo w odzywkach jej syna, to poniżenie i niedocenienie siły tkwiącej w wielbicielce motocykli, gdy potem nawet sam Analityk przyznaje, że bez Trinity Neo ma niewielkie znaczenie. Obok stoją Sati, Bugs i Niobe - gotowe, by powiedzieć "zmieniam się", by uznać pomyłkę za szczebel w drodze. W wielu scenach dla przeciwwagi asystują im nierzadko śmieszni mężczyźni - nadęty i zamknięty w swej pewności siebie Analityk, czy bełkoczący Merowing, który bez całej pompatycznej otoczki jest nikim poza strzępkiem siebie. 

.

Jest to w końcu film o zaufaniu i niezłomnej potrzebie wolności. Nawet roboty przestają zdawać się na rozkazy centralnego komputera, czy, jak było to nazywane wcześniej, Architekta. Odnajdują spontaniczną radość w hodowli roślin, w pomocy operatorowi Sekwoi, któremu można przybić piątkę. Zdumiewającą i utopijną wizją jest Sati, na wpół algorytm, na wpół wyrocznia, sztuczna inteligencja, która potrafi oddać zemście i trosce priorytet nad posłuszeństwem i wykonawstwem. Czy to próba oswojenia lęku przed samouczącym się programem, czy może powtórzone marzenie na kształt kliszy z filmów "Ja, robot", czy "A.I."? Z jednej strony jest to więc wolność w dążeniu do zrealizowania celu jednostki, z drugiej wolność w obronie pozyskanej tożsamości. Podoba mi się postać Smitha - ten walczący o zachowanie status quo wybryk cybernetycznego błędu. Czy w takim razie bycie spaczeniem, hybrydą, to warunki bycia sobą i odczuwania podmiotowości? Zrozumienie swojej niedoskonałości i odcięcie od płaszczyzny repetycji - oto potęga Smitha, oto jednocześnie siła, która ratuje innych, gdy zawodzi pozornie wszystko.

.

Dla kogo ten film nie jest? Dla tych, którzy się spieszą i nie potrafią słuchać. Słowa i kadry są ważniejsze w tej opowieści o wydobywaniu się zza lustra, o wyczołgiwaniu się z króliczej nory - trochę za królikiem, a trochę obok niego. Jak ważne jest słuchanie rozmów, przekonali się widzowie w 1999, z uwagą analizując słowa Morfeusza czy Smitha (tak, jedna z moich klas w przeszłości przekonała się o tym aż za bardzo, gdy głęboko kazałam się im zanurzyć w labirynt, w pogoń za kapelusznikiem, w odbicia "Dark City" czy w kafkowski paradoks).

Nie jest to również film dla osób, które raz kiedyś obejrzały poprzednie części i liczą na jakiś super happy end w formie tandetnego fanfika. W badaniu motywu lustra trzeba umieć się rozkoszować, tak jak w odbitych scenach, jak w kręconych w wirze ruchach, jak w powielonych jak echo słowach. Im więcej pamięci i świadomości, tym więcej też zieleni, tej martwej, tej zimnej zieleni matrycy - bo ten film jest też próbą przypominana sobie siebie, swych wartości, swych porzuconych marzeń i zaniechanych planów, odłożonych na półkę z etykietą "niemożliwych", "naiwnych", "przestarzałych". Pozostają one marzeniem, mirażem, jak widmo uczucia Neo do Trinity. Jednak to ono budzi go co dzień, a znalezienie z nim połączenia pozwala bohaterowi wydobyć się ze sztucznego siebie, daje mu siłę do zrzucenia kokonu i spojrzenia ponad iluzję matrycy. Dotknąć swoje wyparte marzenia - oto moc, którą emanuje film.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz