czwartek, 16 października 2025

Starcie dwóch światów

Wydaje mi się, że żyjemy w czasie najciekawszego cywilizacyjnie konfliktu pokoleń. Nie tylko usilnie, wszelkimi sposobami powstrzymujemy się od wojny masowej (globalnej, obejmującej duży obszar) już przez trzy pokolenia, dziękując czwartemu, że taką wojnę zakończyło. Nigdy tak długo nie wytrzymaliśmy! 


Co więcej, ulepszyliśmy opiekę zdrowotną, a tym samym żyjemy dłużej, więc głos świadków dawnych zdarzeń słyszany jest ku przestrodze. Wynaleźliśmy dużo nowoczesnych technologicznie rzeczy, które przesunęły nas z ery industrialnej w cyfrową i właśnie teraz się w niej “urządzamy”. Pokolenie obecnych babć i dziadków ma również na swym koncie rozprawienie się z opresyjnymi systemami politycznymi, można więc powiedzieć, że nigdy wcześniej nie byliśmy tak “podmiotowi” i nie nie mieliśmy takiej społecznej sprawczości, jak jest to obecnie. Pokolenie dorosłych w średnim wieku, może w młodości obarczone podobną presją “wielkich czynów”, jakiej doznawać musiał Przerwa-Tetmajer, pisząc o tym w wierszu “Któż nam powróci”, w dorosłości z dumą szczyci się sfunkcjonalizowaniem cyfrowych wynalazków i przeżyciem okresu politycznej transformacji. Nie dziwi więc, że starcie pokoleń obecnych 40+ latków z młodymi jest społecznie jedyne w swoim rodzaju.

Grafikę stworzył z mojego promptu ChatGPT.


Czemu pytają, a my nie pytaliśmy?


Oto MY. Pokolenie zaczynające szkołę podstawową w drugiej połowie lat 80. XX wieku (i wcześniejsze, oczywiście) nie miało wiedzy o własnych prawach. W rzeczywistości dziecko było zupełnie zależne od dorosłych, nie miało świadomości odnośnie praw osobowych, które w praktyce prawie nie istniały. Nie mieliśmy również ogólnodostępnych źródeł, dzięki którym pozyskalibyśmy tę wiedzę, omijając karcący wzrok pani w bibliotece i jej natarczywe pytania, po usłyszeniu których odechciewało się poszukiwać czegokolwiek. Warto wspomnieć, że Konwencję Praw Dziecka uchwalono przez Zgromadzenie Ogólne ONZ dopiero 20 listopada 1989 roku. W praktyce wychowywani byliśmy przez strach i karność. Wielu młodych było dyscyplinowanych fizycznie - zarówno w domu, jak i w szkole.

Najczęstszym wyzwalaczem agresji była szkoła i pytanie “Co dostałeś z…?”, dlatego uczyliśmy się pilnie, by nie zasłużyć na lanie, "gderanie" lub upokarzające porównywanie, np. “A co ze sprawdzianu dostał Tomek?” Przyczyniło się to do szczególnego syndromu milczenia i uniku. Lepiej było w ciszy przesiedzieć lekcje, umknąć dorosłym z oczu czy nawet przyjąć wybuch, niż go prowokować lub zaogniać pytaniami. Pytania z kolei przez dorosłych odbierane były jako (irracjonalne!) zagrożenie ich status quo, młodzieżowy bunt, prowokację, arogancję “smarkaterii” (przecież oni tak się buntowali, “Dzieci Kwiaty”), co natychmiast generowało z ich strony opór, agresję, nakaz wykonywania czegoś bez gadania, bicie lub wymądrzanie się i pionizowanie (upupianie) z wykorzystaniem serii znanych do dziś porzekadeł, np. “Dzieci i ryby głosu nie mają”, “Będziesz chodził jak w zegarku”, czy “Jak dorośniesz, to zrozumiesz”, albo najmocniejsze “Powiedziałem!”. W takiej relacji nie czuliśmy się podmiotowo, więc wybieraliśmy grupę rówieśniczą, unikając na ile się da osób starszych. Współprzebywanie z dorosłymi było pełne odrętwienia, sztuczności, teatralności, frazesów, poczucia krzywdy. Dlatego nie pytaliśmy.

ONI. Obecnie młodzi nie są uzależnieni od dorosłych w dostępie do źródeł informacji. Bez trudu wyszukają w zasobach sieci, jakie mają prawa, jakie przepisy służą ich ochronie. A jest ich wiele:
  • Konwencja o prawach dziecka (United Nations Convention on the Rights of the Child), przyjęta 20 listopada 1989, ratyfikowana przez Polskę w 1991, zawierająca: prawo do życia, rozwoju, ochrony, wyrażania poglądów, prywatności, edukacji, opieki medycznej, ochrony przed wyzyskiem, wykorzystywaniem seksualnym. Polska ratyfikowała także dwa protokoły dodatkowe: dotyczące angażowania dzieci w konflikty zbrojne oraz handlu dziećmi, prostytucji dziecięcej i pornografii dziecięcej. To właśnie ten dokument po raz pierwszy potraktował dziecko jako pełnoprawny podmiot praw człowieka, a nie jedynie obiekt opieki dorosłych.
  • Dokumenty Rady Europy - rekomendacje i zalecenia dotyczące praw dziecka i ochrony nieletnich.
  • Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej - Art. 72: „Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę praw dziecka. Każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją.” Przed 1997 była to ochrona o charakterze socjalnym, nie „prawoczłowieczym”.
  • Kodeks rodzinny i opiekuńczy (ustawa z dnia 25 lutego 1964 r., z późn. zm.), który reguluje m.in. władzę rodzicielską, pieczę nad osobą i majątkiem dziecka, kontakty z dzieckiem, opiekę zastępczą, ubezwłasnowolnienie, np. art. 95 — władza rodzicielska musi być wykonywana z uwzględnieniem dobra dziecka, zdania dziecka, jego stopnia dojrzałości. Choć dawniej język był mniej „prawoczłowieczy”, sens ochronny istniał również w latach 90. XX wieku – koncentrował się jednak na dziecku jako członku rodziny, nie jako samodzielnym podmiocie prawa (to zmieniła dopiero Konwencja ONZ).
  • Prawo oświatowe (ustawa z 14 grudnia 2016, wcześniej ustawa o systemie oświaty z 1991) - określa obowiązek szkolny / nauki, prawa i obowiązki uczniów i rodziców, zapewnienie warunków do nauki, regularne uczęszczanie do szkoły itp.
  • Ustawa o Rzeczniku Praw Dziecka (ustawa z 6 stycznia 2000 r.) - powołuje urząd Rzecznika Praw Dziecka, którego zadaniem jest ochrona praw dzieci, monitorowanie przestrzegania tych praw, reagowanie w sytuacjach naruszeń.
  • Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (od 2005 oraz nowelizacje) - zapewnia ochronę dzieci przed przemocą domową, przewiduje procedury (np. „Niebieska Karta”), obowiązki różnych instytucji w przypadku podejrzenia przemocy.
  • Kodeks karny i Kodeks postępowania karnego - zawierają przepisy karne chroniące dzieci przed przestępstwami (np. wykorzystanie seksualne, przemoc), oraz normy proceduralne chroniące dzieci-świadków i pokrzywdzonych (np. przesłuchanie w tzw. przyjaznych pokojach przesłuchań). W 1969 roku (gdy powstały te dokumenty) nie było osobnych rozdziałów o szczególnej ochronie dziecka ani przyjaznych procedur przesłuchań — te rozwiązania pojawiły się dopiero po 1990 r.
  • Ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich - reguluje procedury dotyczące dzieci, które popełniły czyny karalne lub wymagają interwencji ze strony systemu ochrony prawnej ze względu na ich zachowanie.
Czyli dopiero po 1991 r. (ratyfikacja Konwencji ONZ) zaczęło się kształtować nowoczesne podejście do dziecka jako podmiotu praw, a nie tylko obiektu opieki państwa i rodziców. Młodzi ludzie, zaopatrzeni w dostęp do internetu oraz uświadamiani odnośnie swoich praw (w mediach, w szkole, na spotkaniach wychowawczych, w rozmowie na infolinii, u psychologa), wiedzą, że mają prawo zapytać. Z czego wynika więc frustracja dorosłych?

Myślę, że to zwielokrotnione w podświadomości, podsycone nieprzepracowaną krzywdą, smutne stwierdzenie “Ja w twoim wieku…”. W ustach obecnych 40+ nie jest to wyłącznie pusty frazes, a poczucie generacyjnej krzywdy. Nas nikt nie słuchał i nie traktował podmiotowo, a nawet nie wiedzielibyśmy, jak odpowiedzieć na pytanie, czy chcieliśmy być traktowani jako “osoby”. Cóż to bowiem znaczyło? Dlatego za naszą złością kryje się zazdrość - tych młodych nie można zahukać, zaszczuć, zastraszyć, są cudownie wolni, świadomi, chronieni. Stąd konflikt: młody, pytając o przyczynę czy cel działania dorosłego, po prostu korzysta ze swoich praw (nieskażony hipokryzją świata dorosłych bierze prawa dosłownie, nie oglądając się na uzusy, konwenanse, “łydki”), a dorosły, spadkobierca opresyjnych zasad, widzi w tym zachowaniu arogancję, odczuwa frustrację i w sumie brakuje mu pierwowzoru, czyli nie wie, jak się z młodymi rozmawia, bo nigdy własnego rodzica nie widział w takiej roli.

Któryś dorosły powie, że to wymówki, że trzeba się przemóc i uczyć nowego - i wspaniale, lecz nie wszyscy mają w sobie tyle samozaparcia, nad wieloma kompleksy i urazy z przeszłości przejmują władzę. Ktoś inny doda, że on miał świetny kontakt ze swoimi rodzicami - czy jednak nie myli partnerstwa i podmiotowości z kumplostwem, które w rzeczywistości jest zrezygnowaniem z procesu wychowania i kształcenia, na rzecz zlekceważenia obowiązku opieki i świadomym lub nie wyborem współprzebywania? Nie, zezwolenie na palenie papierosów przy rodzicach to nie jest wcale traktowanie młodego jako podmiotowego obiektu praw. Czy wspomniany dorosły nie myli również podmiotowości z psychicznym przymuszaniem do przedwczesnego dorastania, nawet chociażby z powodu włączenia młodego w konflikt dorosłych, w którym dziecko ma obowiązek przyjąć stronę, chronić, często kłamać, wysłuchiwać niechcianych intymnych zwierzeń, współuczestniczyć w “kruszeniu się” dorosłego, który powinien być dla młodego ostoją, opoką?

Dziś, znając wyniki badań neurodydaktyków, wiemy (przynajmniej w teorii), że dorosły jest niezbędny w codziennym ocalaniu nastolatka przed nim samym (ewolucyjnie podobno tylko do tego służymy). Przyjmując postawę skały na wzór naszych rodziców, obecni dorośli uniemożliwiają młodym przyzwyczajenie się, wyrobienie nawyku bycia z rodzicem-opiekunem (partnerem w podmiotowości prawnej). Starsze pokolenie znajdowało wentyl dla oszalałych hormonów w relacjach rówieśniczych i używkach, bo od początku wiedzieliśmy, że z rodzicami takiego kontaktu nie będzie (nawet go nie szukaliśmy, nie znaliśmy swoich szczątkowych praw, a tych, które nawet mieliśmy, nie mogliśmy odszukać, sprawdzić i nikt nas specjalnie o nich nie informował albo jawnie je lekceważył). Dzisiejsi nastolatkowie nie rozumieją, dlaczego według prawa (które znają) są podmiotami, a przez rodziców są ustawiani nakazowo, nie są uczeni w domu rozmowy, tylko przyjmowania stron i sposobów zachowania, a najlepiej, gdyby cicho dali się “hodować”, siedząc w swoim pokoju, grzecznie spożywając nieczęsty wspólny posiłek, jednocześnie przynosząc ze szkoły dobre oceny i realizując zaplanowany im przez dorosłych program zajęć dodatkowych ("Bądź wdzięczny, że masz takie możliwości, bo ja, w twoim wieku..."). Nie dziwi więc, że się złoszczą (a ich złość świadoma jest tysiąckrotnie silniejsza, iż nasza złość na granice pokoleniowe, wynikająca z zupełnej - prawnej i do tego nieświadomej - przedmiotowości), a pragnąc wyjaśnienia tej sprzeczności, ulegają internetowemu groomingowi albo rówieśnikom i ich silnie uzależniającym używkom (niestety, przy tych obecnych nasze dawne wino i papierosy wydają się śmieszne).

Czemu smyrają te telefony?


Dziecko jest organizmem potrzebującym ruchu. Uczy się świata poprzez działanie, a chłonny mózg kilkuletniego dziecka łaknie, jak gąbka, a potem musi “odreagować”, by nie czerpać nieustannie (choć neurobiolodzy twierdzą, że są do tego predyspozycje). Żeby oszukać ten nienasycony mózg, natura wymyśliła ruch, który dostarczał głowie oszałamiającą dawkę dopaminy. Dzięki temu poznawane intensywnie fakty miały szansę uporządkować się i usystematyzować, a mózg nie przegrzał się. Nie oszukujmy się, my, obecne pokolenie dorosłych, w kwestii fizjologicznej niewiele różniliśmy się od obecnych Zetek lub Alf.

Jednak MY nie mieliśmy dopaminowych ułatwiaczy. Jesteśmy mimo wszystko zwierzętami i istoty żywe zawsze wybiorą to, co wygodniejsze dla zapewnienia im dobrostanu. W szkole, wychowani w kulturze strachu, karności i bicia, z trudem wysiadywaliśmy na lekcjach - wykładowych, nużących, złożonych albo z całogodzinnego dyktowania notatki, albo z wypełniania ćwiczeniówki, albo z rozwiązywania zadań przy tablicy, mozolnie, przykład po krzykładzie aż do znudzenia. Krzyczano na nas, w latach 80. nawet bito linijką, grożono wezwaniem rodziców, więc pilnowaliśmy się, osaczeni widmem kary, złości dorosłych, poniżenia. Jednak, gdy odzywał się dzwonek, wybiegaliśmy jak dzicy z klas, każda przerwa była gonieniem, graniem w gumę, skakaniem. Ze szkoły również wybiegaliśmy, złaknieni dopaminy, wentyla. Przesiadywaliśmy do wieczora na ławkach, na trzepakach, zajeżdżaliśmy nasze bezprzerzutkowe rowery, spacerowaliśmy. I mówiliśmy, zagadywaliśmy siebie zachłannie, sycąc się kontaktem. Oczywiście, mogliśmy siedzieć w domu i oglądać telewizję, czyli te programy z gadającymi głowami na dwóch, potem trzech kanałach z litościwie dodanym rodzynkiem fajnego filmu lub serialu późnym popołudniem. Mogliśmy do znudzenia oglądać te same filmy na zdartych taśmach VHS. Jednak mózg, tak długo wstrzymywany w szkole, potrzebował ogromnej dawki ruchu, więc woleliśmy być na dworze, dostarczając sobie współprzebywaniem dużych dawek dopaminy.

ONI. Mają dostęp do telefonu, którego użytkowanie dostarcza nieustannie dopaminy. Oczywiście, jakimś kosztem. Mózg nie nadąża przyswajać, a potem nie ma czego porządkować, gdyż zostaje rozluźniony. Do nawyku się dorasta, a zwierzęca część istoty ludzkiej wybiera to, co wygodniejsze i tworzy z tego rytuał. Po jakimś czasie mózg zatraca umiejętność skupienia (nigdy nie był uczony, więc nie czerpie z tego korzyści, a przymus skupienia traktuje jako opresję, coś uciążliwego), wyłącza też uważność, czujność, analityczne myślenie - nie są potrzebne do sycenia się krótkimi filmikami na TikToku, do obserowania postów na Instagramie.

Ten neurologicznie ciekawy, nietypowy mózg, gotowy do polisensorycznego postrzegania (nasz wolał linearność), zostaje rozleniwiony. Dzwonek już nie jest oczekiwaniem na ruch, a lekcja, choćby nie wiem, jak aktywizująca, nie przełamie bariery niechęci wobec przyswajania skomplikowanych konstrukcji logicznych, gdy mózg w alternatywie ma do wyboru łatwy relaks w postaci rolek w social mediach. Człowiek nie tęskni za rzeczywistymi rozmowami - oczekiwanie na nie, jakie towarzyszyło naszemu pokoleniu (na fizyczne pogaduszki, ploteczki, a nawet na listy), zastąpione zostało ciągłą dostępnością. Nawet nie trzeba już pisać, nie trzeba też uczyć się kultury rozmawiania - komunikat graficzno-słowny na Messengerze lub nagranie głosówki zwalnia mózg z “czytania” niewerbalnych sygnałów nadawanych w fizycznym komunikacie, z interpretowania mimiki, wzruszenia rąk, czy nawet z uważności słuchania i wyczekania na swoją kolej. To nie arogancja i zadufanie w sobie przemawia przez Zetki i Alfy wcinające się w rozmowę - jakby były centrum wszechświata, mówimy my, dorośli. Oni tak rozmawiają, a gdy komunikat jest przez ich mózg niechciany, to go razem z rozmówcą “ewaporują”, jak w cyfrowym świecie, gdy blokuje się jakiś kontakt.

Zabierzmy więc im te telefony, grzmią dorośli. Wtedy znowu nauczą się czerpać radość z czytania książek (które nam pozwalały się oderwać od rzeczywistości), zamiast grać w “te gry”. Wtedy samoistnie i spontanicznie wyjdą na dwór, by pobiegać, a hormony ich zmuszą do nawiązania relacji, do kontaktów interpersonalnych. 

Taaak…. No cóż. To raczej tak nie działa. 


Gdzieś tam, na początku życia tego młodego człowieka, są dorośli, których zadaniem było zasiać takie sposoby pozyskiwania dopaminy przez mózg, by później, w okresie dorastania, umysł młodego człowieka pamiętał o korzyściach płynących z tej formy. Wspólne spacery, jazda na rowerze, wycieczki, aktywne spędzanie czasu przy wspólnym majsterkowaniu, fizyczna rozmowa - do tego potrzebny czas, zaangażowany dorosły, uważność. O wiele prostsze jest hodowanie człowieko-zwierzątka, które owszem, siedzi cicho, je, śpi, nie choruje, ale przeważnie zajmuje swoją “zagrodę” czyli pokój.

Czy my nie przesiadywaliśmy w swoich pokojach? Owszem, ale nie mieliśmy łatwych form ucieczki w dopaminę. Zostawały nam planszówki, książki, klocki, słuchanie radia. Mózg, nawet jeśli tego nie chciał, musiał się wytężyć, by doznawać przy tych formach uderzeń dopaminy. Cyfrowe gry też uczą, ale dają mózgowi o wiele więcej przyjemności, dlatego nie chce już niczego więcej poszukiwać dla uzupełnienia, dla balansu. Wizualne doznania, symulacja ruchu w ujęciu POV zestrajającym człowieka z awatarem, storytelling (fabuła gry, poczucie rozwijania własnej postaci, personalizacja awatara), komunikacja z graczami - uff, po co wychodzić na dwór i jeszcze rozmawiać? Po co grać w piłkę (radość gry zespołowej), jeździć na rowerze (szczęście dające zwiedzanie, odczucie pędu, wspólne pomykanie w siną dal)?

Zabieranie musi wiązać się ze zrozumieniem “syndromu odstawienia”, tak, tak jak przy uzależnieniach, gdy walczy się z odczuciem przyjemności nawyku, rytuału. Zabranie bez dania czegoś w zamian, to dla mózgu szok, poczucie pustki, wściekłość, rozżalenie, stan depresyjny, poczucie krzywdy, lęku, osaczenia. Na szczęście mózg jest też mięśniem, ulega przekształceniom i jeśli nie ma w młodości zasianego “modelu na szczęście i odpoczynek”, trzeba mu go stworzyć. Można przeczytać w wielu miejscach, że młodych określa się mianem “pokolenia płatków śniegu”, że są słabi, nie radzą sobie w praktycznych sytuacjach, szybko się załamują, a ich rezyliencja, życiowa zwinność i plastyczność są na niskim poziomie. Ale czego wymagamy, skoro jako dorośli nie pokazaliśmy umysłom młodych, że wyzwanie daje satysfakcję (a ta dostarcza mózgowi dopaminy)?

Wzmocnijmy ich podmiotowość, włączając młodych w działania dotyczące rozwiązywania realnych problemów, ale nie w formie pracy w zatomizowanych zakresowo przedmiotach, a interdyscyplinarnie (STEAM), by poczucie celu zdominowało chęć ucieczki w łatwe czerpanie dopaminy. Praca badawcza i realny cel wzmocnią ciekawość poznawczą, ta z kolei wpłynie na uważność, przy czym metoda małych sukcesów przyzwyczai mózg do innych źródeł dopaminy, a działania zespołowe nauczą rozmawiania, współzależności, wchodzenia w rolę, kooperacji. I nie stanie się to po jednej lekcji ani po incydentalnym działaniu w rodzinnym gronie (tak, tak, rodzina nie może być światem innych priorytetów, nie może być hodowlą ameb), a gdy zacznie się wprowadzać zmianę na etapie szkoły ponadpodstawowej, to możliwe, że nie dokona się ona wcale. Tam mózg potrzebuje “silniejszego kopa”. Włączenie w działania społeczne, poczucie realnego sprawstwa, wyjście z aktywnością poza ścianę klasy, mury szkoły, granice osiedla, własną bańkę komunikacyjną, pozyskanie wielu zmiennych, czynników pozwalających czerpać entuzjazm z procesu - możliwe, że dzięki temu się uda. Oczywiście można zastosować metodę opresyjną (bicie, krzyk, nakaz, a nawet przymusowy cyfrowy odwyk) na wzór metod stosowanych na nas, dorosłych, przez naszych rodziców. Strach zrobi swoje, wytworzy wrogość, brak zaufania, chęć ucieczki, ale - nie oszukujmy się - na mechanizm uzależnienia od “łatwej dopaminy” nie zadziała wcale.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz