piątek, 10 lipca 2020

Ściany się burzą. Nauczyciel przed ciszą.

Autorem tekstu jest mężczyzna rocznik 1993. Zaczynałam szkołę średnią, gdy się rodził. 
Nie, nie wiem, co Dawid Podsiadło "miał na myśli" i w sumie, skoro piosenka nie ma określonego kontekstu, mogę (mogę?) "czytać" ją przez siebie. Już prawie cisza wyborcza, piątek, ale muszę podzielić się tym, co jak zachłanne korzenie i pędy wrasta we mnie, gdy słucham tego utworu.




Witaj nieznajomy, pytanie do ciebie mam. || Widzę mężczyznę w średnim wieku. Stoi przede mną w kolejce do kasy. Nie, nie stosuje się do żadnych zasad - odległość "naplecowa", maseczki nie ma, sarka pod nosem. Ma na koszulce kilka totemów, uznanych powszechnie za symbole patriotyczne: kotwicę, orła, flagę gdzieś upchniętą pomiędzy agresywnymi słowami. Patrzę w większości na jego plecy - plecy właśnie. Jestem za nim, on mnie wyprzedza, nie widzę pełni jego tożsamości (poza tymi momentami, w których się odwraca niby-bokiem i klnie pod nosem, że obsługa trwa długo). Czy on mnie dostrzega? Widzi tylko siebie, tak przypuszczam.

Czy zdążę jeszcze wrócić, drogi dawno już zasypał czas. || Za mną stoją ludzie - nie zawrócę. Mogę wypaść z kolejki. Podobnie, jak wypaść z historii, której sensu nie dostrzega już nikt z obecnych. Czasem tylko ze zdziwieniem uczniowie komentują, że Krasicki pisze o wadach "dzisiaj", a to przecież okolice 1780 roku. Do czego mam wrócić? Do Rejowskiej przaśności? Do horacjanizmu Kochanowskiego? Nie wiem nic więcej o tożsamości tego narodu, ponad to.

Za oknem cisza, najcichsza jaką znam.
Taka przed burzą, co zrywa dach. || Czy też tak się czujecie? Zbliżająca cisza papierem ściernym zacina mi skórę. Zgrzyta swą ostatecznością. Słyszę niemalże dyszenie frustratów, obija moje skronie pulsujący pomruk drugiego sortu. On nie potrafi warczeć, szepcze co najwyżej.

Witaj nieznajomy, nawet nie wiem jak na imię masz.
Patrzę na ciebie i myślę: czy to ja za kilka lat? || To jest to miejsce, w które wkracza Hannah Arendt. Banalność zła i pojęcie relatywizmu, te nieuchwytne, pełzające zjawiska - czy jest możliwe, że - jeśli nie zapanuję nad sobą - pozwolę sobie na to, co ten człowiek stojący przede mną w kolejce robi dziś? Czy - a przecież wiem z historii, że tak, że tak - czy jednak ja, po tylu latach nauki, poznawania literatury, studiowania źródeł, czy ja także będę jak ci, którzy po latach cynicznie stwierdzą, cytując Miłosza: "My, którzy smakujemy długo żując jadło /I oceniamy w pełni igraszki miłości /Jesteśmy lepsi od nich, pogrzebanych." Czy ja też? Czy mnie bakcyl dżumy może zmienić powoli, a za kilka chwil obudzę się, patrząc w lustrze na twarz tego człowieka z kolejki stojącego przede mną?

Za oknem szarość wchodzi w czerń || W banalności i beznadziei już Hłasko i Barańczak widzieli jej odcienie szarości. Marność i apatia przyzwolenia na małe zła na moich oczach przepoczwarza się obecnie w pochwalany faszyzm. Taki staruszek kiwający główką z politowaniem, protekcjonalnie kwitujący "wybryki młodych", fanaberie, bo muszą się wyszumieć, ale przecież i tak w końcu potulnie wrócą do tego, co ZAWSZE. Widzę to, jak ślimaczy się, jak ciekliną zawłaszcza stojących po bokach i zasysa w czerń.

Ty wciąż nie mówisz do mnie nic. || O czym byśmy mogli porozmawiać ze sobą - ja i ten człowiek stojący przeze mną w kolejce? Czy ktoś kiedyś uczył nas rozmowy?

Na tym pustkowiu mieszka śmierć || Nic nie rodzi się od 1772 roku. To nie jest śmierć Staffa, ani Korabia-Brzozowskiego. To wydziobana śmierć Żeromskiego. To śmierć słomianej pałuby drwiącej z fasadowości haseł mieszkańców tego kraju. To ludożercy zwierzęco zawłaszczający, co swoje w Różewiczowskich przestrzeniach rozpaczy. To Herbertowy Pan Cogito, który czyta gazetę o ludzkiej hekatombie, a jego wzrok prześlizguje się, bo i po co się zatrzymać. To zaśliniony robotnik, zerkający ukradkiem zza krzaków w opowiadaniach Hłaski. Pełzający z tyłkiem anielsko wypiętym ten, kto u Bursy uczy się chodzić po świecie. To już nawet nie patetyczny szatan w ogrodzie. Nie ma w tej śmierci nic patetycznego, o czym wiedzieli Eliot i Conrad.

Czy to tylko część mojego snu? || Wierzysz, że to dzieje się naprawdę? W narodzie doświadczonym przez rozbiory, panslawizm, wynarodowienie, faszyzm, nazizm, stalinizm? Czy wierzysz, że to nadal dzieje się w tym kraju?

Powiedz mi  || Kto ma mi dziś powiedzieć? Brak drwiącego Tuwima, brak zdesperowanego Lechonia, brak Słonimskiego. Jestem drepczącą w bagnie wraz z Baryką.

Ściany się burzą, szyby pękają na raz || Czuję, że mamy siłę zburzyć tę fasadowość, wydobyć się z kilkusetletniego klinczu. Świat w końcu myśli o krok dalej i już nie tak łatwo (nie?) budować demagogiczne narracje (czyżby?).

Lecę w dół przez błędy wszystkich lat || Historia nauczyła mnie staczać się. Męczennik, poświęcenie, walka niskich z wysokimi, ze szczytu schodów Herberta, na szczytach wieją wiatry Kapuścińskiego. I ten szczęśliwy, kto padł wśród zawodu, a zaraz jak kamienie na szaniec. Widzę te błędy jak głazy na drodze potykającego się Syzyfa, który traci z oczu swój kamień i spada, obijając się, ocierając, raniąc. Potem pełznie żmudnie pod górę, bo przecież Camus nauczył go, że jednak sens jest w uprawianiu własnego ogródka. Mam takowy? Ciągle bez mojej woli jestem zakładnikiem czyjejś lepszej przyszłości. 

Widzę wyraźnie pełne rozczarowań twarze || Twarz, która cierpi tak blisko kamieni, sama jest już kamieniem. W każdej z owych chwil, kiedy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż jego kamień, pisze Camus. Jest? Twarze nienauczone życia, twarze, dla których morda i gęba są ważniejsze, niż bycie, a jestestwo określanie jest potęgą upupiania - wśród nich, stłoczona, ściśnięta, czekam w kolejce. Zawsze jest jakaś kolejka do czegoś. Nie, nie jest to głos dziewczyny, który pozwala mi na zburzenie muru. Jest to raczej próba wklęśnięcia w formę postawioną mi za każdym krokiem przez kogoś przede mną. Czemu wklęsam, czemu?

A w oczach ból i gniew uśpionych zdarzeń || Tu, moim zdaniem nie chodzi o to, co stało się i zostało zapomniane, ale o to, co zostało zduszone w zarodku, uśpione, jakby ze wstydu zaniechane, porzucone w zarodku, bo określone jako śmieszne, inne, nowe, spoza, dziwne, nie-nasze, nie-polskie, nie-swojskie, lewackie, wywrotowe, ot? ideologia?

Kłamałem więcej niż kiedykolwiek chciałbym przyznać,
A w moich żyłach płynęła krew zimniejsza niż stal. || Szukam szafy, by w niej śnić swoje rzeczywistości. To ciągłe uciekanie młodych w nie-przestrzeń cyfrową już jakiś czas temu wyjaśnili  Pat Cadigan i Richard Morgan. W ich opinii zautomatyzowanie fizyczne, wtłoczenie w przestrzeń, której jednostki nienawidzą, wytwarza potrzebę wentyla, ujścia emocji poza czasem i światem, tam, gdzie sami są kreatorami, w świecie cyfrowym. Jeszcze nigdy chyba świat nie doświadczał tak silnej masowej społecznej schizofrenii.

Dlatego dzisiaj jestem całkiem sam
Mój nieznajomy, czy widzisz to co ja? || Widzę w wyobraźni reakcję tej osoby z kolejki na moje argumenty. Slogan, krzyk, inwektywa. Samotność nie znaczy, moim zdaniem, fizycznego odosobnienia, a brak świadomego odbiorcy moich treści. Każdy, ale to każdy czyta komunikaty "przez siebie" - nie ma wyjątków. Każda wiadomość nabiera wymiaru subiektywnego i w akcie tworzenia, i w procesie recepcji. Subiektywność jest skazaniem na samotność kodującego i dekodującego.

Jak to możliwe, ze ktokolwiek ufał mi?
Pozornie szczery, lecz nigdy tak jak dziś. || Czy dziś pozorna szczerość jest bardziej pozorna? Opowiadam się wprawdzie po jednej ze stron, ale czy to moja strona? Mogę być szczera z sobą samą, by uznać czyjąś przestrzeń za nakładkę na moją? Jeśli tak, to nadal będzie to naklejka, w którą wrosnę i - z braku innej - wniknę w nią i już za chwilę zacznę domagać się jej uznania (im gwałtowniej, tym lepiej, bo wtedy zagłuszę wewnętrzny krzyk, że to przecież nie moje, nie moje, nie).

To samo miejsce, ten sam zmęczony strach. || Można zmęczyć się strachem, który ma wiele form, różne oblicza. Są to bezrefleksyjni szafarze pustych sloganów, którzy przerażają mnie nie dlatego, że nimi rozdzielają na prawo i lewo, ale że nadal, pomimo wieloletniej edukacji, znajdują połykaczy swoich pustych słów. Są tacy, którzy kopiują od nazistów i epigonów bredni z roku 1968 schemat budowania "społecznego wroga znikąd". Męczy mnie mój strach, który dziedziczę pokoleniowo. Nie chciałabym już się bać populistów, demagogów, nacjonalistów.

Wśród tłumu ludzi odbijam się od dna. || Przykro mi, gdy widzę, jak inni toną, a ja próbuję niezdarnie przebierać tymi zmęczonymi nogami w mule i szlamie, bo wciąż wierzę, ze warto. Oni, pustoocy, zerkają na mnie dryfującą pod powierzchnią i co raz wychylającą złożoną w dzióbek mordkę, by gdzieś tam, skądś dam zaczerpnąć trochę chociażby niezamulonej wody. Próbuję rozdzielać te drobinki brudu od wody, tej ożywczej, prostej, czystej, słabo dostępnej.

Żegnaj nieznajomy, już nie chcę twoich rad.  || Czy tak będzie? Czy podzielimy się tak bardzo, że już nie będziemy w stanie ze sobą rozmawiać?


1 komentarz :

  1. Chapeau bas! Poruszający wpis, dotykający tego co mnie też nurtuje. Cugowski śpiewał, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. Teraz się zastanawiam, czy zawsze.

    OdpowiedzUsuń